poniedziałek, 25 listopada 2024

Jestę Magistrę! 🎓


Tak! Jakimś cudem...
...UDAŁO MI SIĘ ZDOBYĆ TYTUŁ MAGISTRA!
Czyli inaczej mówiąc - ukończyć studia drugiego stopnia. Z resztą, jak ktoś czyta Zdzichowe Miechy to ten news jakoś specjalnie jego życia nie zmienił. Może ten post nie będzie taki długi, jak >TEN O ZDOBYCIU LICENCJATA<, ale warto o tym wspomnieć w osobnym poście. Na wstępie mogę powiedzieć, że pod pewnymi względami te studia były przyjemniejsze, niż te poprzednie. Sądzę, że wyjaśnię to w dalszej części posta i podobnie jak poprzednim razem - najpierw napiszę Wam jak wyglądało studiowanie, jaka była moja grupa i jak wyglądało przygotowanie do obrony, oraz sama obrona. Wszystkich zainteresowanych tematem, zapraszam do czytania.

No to lecim z tematem :D

Studia jakie wybrałem na zdobycie tytułu magistra to (chyba dawny) Pootis Wleciał Sobie Zaiście (napisane tak, żeby tego nie "wyguglali") w Legnicy. Natomiast kierunek jaki podjąłem to "Bezpieczeństwo wewnętrzne". Miejsce studiowania wybrałem takie, a nie inne z paru powodów: Wrocław (gdzie wcześniej studiowałem) to za drogie miasto, dziewczyna mi doradziła, że na tej uczelni będę miał łatwo, a oprócz tego będę miał możliwość częściej się z nią spotykać (też studiowała w Legnicy). Niestety nie pamiętam co dokładnie było powodem wyboru takiego kierunku studiów, ale sądzę że jakoś specjalnie mnie to nie interesowało - po prostu z czegoś miałem mieć tego magistra. Wybierając studia, kierowałem się przede wszystkim tym, aby były one łatwe.

Tak to czasem wyglądało :P
Ogólnie rzecz biorąc - tak też było - studia faktycznie były w miarę łatwe. Często trafiały się zaliczenia na podstawie obecności, ale trafiały się też i takie przedmioty, gdzie jakieś pytania było trzeba wykuć na blachę. Oczywiście jak teraz tak o tym myślę to było to trochę bezsensowne, bo nic już nie pamiętam z tego przedmiotu, a konkretnie trzeba było się poduczyć, żeby zaliczyć ten przedmiot. Na szczęście, w większości przypadków trzeba było włożyć niewielki wysiłek w zaliczenie - głównie trzeba było chcieć. Państwo którzy prowadzili zajęcia, byli w głównej mierze spoko ludźmi. Zawsze szło się jakoś dogadać i pozaliczać to co trzeba. Były może pojedyncze przypadki, gdzie prowadzący zajęcia był lekko odklejony, ale i to dało radę jakoś przeskoczyć.
Natomiast jeśli chodzi o grupę z którą było dane mi studiować to nie mogę narzekać. Wszyscy byli normalni i nie przejawiali patologicznych zachowań, jak to było na studiach pierwszego stopnia. Z każdym szło się dogadać i porozmawiać na poziomie. Może i w grupie było sporo starszych ode mnie osób, ale jakoś specjalnie tej różnicy wiekowej się nie odczuwało. Mimo tego też, że nie utrzymywałem ze wszystkim jakoś specjalnie kontaktu to nie było to przeszkodą w dogadywaniu się - co było problemem w przypadku poprzednich studiów.
Ogólnie rzecz biorąc - zarówno do studiowania jak i do grupy z którą studiowałem, nie mam żadnych zastrzeżeń. Sądzę, że tego oczekiwałem i to dostałem. Pod tym względem jestem zadowolony i raczej nie mam się do czego tak konkretnie przyczepić.

Były też i chwile tryumfu :3
Z kolei, jak wyglądało przygotowanie do obrony? Wszystko mi szło jak krew z nosa... Ciągle były jakieś problemy - jednym z nich było nie zaliczenie jednego z seminariów. W sumie to wszystko też się wokół nich kręciło. Temat pracy jaki sobie wybrałem, był związany z kwalifikowanym pracownikiem ochrony - głównie dlatego, że w niedalekim czasie pracowałem na podobnym stanowisku. W pewnym sensie był to błąd, bo strasznie ciężko było ruszyć ten temat z miejsca. Na początku podejmowałem jakąś próbę zmiany tematu, ale mój promotor "mnie wyjaśnił". Podpowiedział jak zacząć, jak mniej więcej pisać i na podstawie czego - nawet sporo mi pomógł, bo prawdę powiedziawszy, byłem przypadkiem beznadziejnym - pierwszy raz miałem pisać pracę dyplomową. No i jakoś ruszyłem to szambo do przodu... Do pewnego momentu szło mi strasznie powoli i w niesamowitych bólach. W pewnym momencie nawet myślałem, że nic z tego nie będzie. Jednak w pewnym momencie, jakoś udało mi się wszystko uporządkować, a także będąc bliżej deadline'a - wrzuciłem wyższy bieg o nazwie "wyjebane w to, jak to wyjdzie" i kolokwialnie mówiąc zacząłem "srać" do tej pracy, aby tylko nabrała ona objętości (Oczywiście sporo pomogła mi też dziewczyna, której sporo zawdzięczam). Na pierwszy termin oczywiście się nie wyrobiłem, a na drugi zdążyłem praktycznie na styk. Jakimś cudem promotor to zatwierdził, w dziekanacie nie było żadnych sprzeciwów, więc pozostała mi tylko obrona pracy. Szczerze to niespecjalnie się do niej uczyłem. Na odwal parę razy przeczytałem pytania, coś w głowie zostało i z tym poszedłem się bronić.

Jakieś normalniejsze zdjęcie po obronie ;D
Sama obrona była dla mnie taką lekką torturą. Pozwólcie jednak, że wpierw określę jak to wyglądało chwilę przed... Ogólnie to sądziłem, że oprócz mnie, będzie się bronić przynajmniej jeszcze jedna osoba. Jednak z czasem doszedłem do wniosku, że cały ten teatrzyk jest robiony tylko dla mnie. Na obronę wszedłem po czasie, gdyż jedna osoba z komisji trochę się spóźniła. Przedstawili mi to jak będzie wyglądać cała ta formalność i z czym się muszę zmierzyć. Tutaj już mi trochę pamięć szwankuje, ale prawdopodobnie na początku odpowiadałem na dwa wylosowane pytania. Nie były za trudne do odpowiedzi, bo coś tam mogłem na każde z nich odpowiedzieć. Niestety takie miałem szczęście, że jedno pytanie było z tematyki, którą lubi/uczy jedna osoba z komisji. Mimo, że jakoś temat rozwinąłem to danemu członkowi komisji było mało i strasznie próbował wydusić ze mnie więcej informacji. Co prawda w wielkiej żenadzie, ale jakoś przez to się przebrnęło. Po tym przyszedł czas na pytanie z pracy dyplomowej... Tutaj chciałem jak najwięcej nagadać farmazonów, żeby nie było, że nie wiem o czym pisałem (chociaż z czasem większość zapomniałem xD). Jednak pytanie do pracy zadawał recenzent, którym była ta sama osoba co męczyła mnie z tamtym jednym pytaniem - także moje tortury zostały lekko przedłużone. Po mojej odpowiedzi, recenzent nie doznał satysfakcji i stwierdził, że nie odpowiedziałem wprost na pytanie. Coś tam jeszcze próbowałem się powtarzać, bo w sumie to nie wiem jakiej on odpowiedzi oczekiwał. Ostatecznie wszyscy już mi odpuścili i kazali wypierdalać wyjść za drzwi. Wtedy już czułem, że pójdą na litość, bo starałem się pokazać, że się stresuję i mogę gadać od rzeczy. Ogólnie to obrona poszła mi w bardzo cringe'owej otoczce, że każda minuta to był istny koszmar. Znajomi co byli na pierwszym terminie to mi pisali, że ledwo co parę zdań mogli powiedzieć i już dostawali zaliczenie. U mnie niestety komisja miała sporo czasu, więc i trochę mnie pomęczyli. Gdy już mnie zawołali, aby ogłosić wynik to usłyszałem, że gratulują mi zaliczenia obrony i że dostałem za nią ocenę dostateczną. W tym przypadku nie mam co narzekać, ponieważ ocena była dość sprawiedliwa - mało się uczyłem na obronę, a praca którą napisałem to wysryw, który wstyd komukolwiek pokazywać. Mimo wszystko zostałem pocieszony, że na dyplomie będę miał ocenę dobrą, bo na podstawie jakichś tam obliczeń tak wyjdzie. Po wszystkim przeprosiłem komisję, że to tak wyglądało, oraz że stres zjadł mi mózg, po czym poszedłem zadowolonym krokiem w jakimś tam kierunku.

Także to by było na tyle z tej "fascynującej" historii. Mam nadzieję, że ten wywalczony papierek da mi fajną pracę, lecz rzeczywistość będzie pewnie inna. W każdym razie, nawet się cieszę, bo oficjalnie okres nauki mogę uznać za zamknięty - no chyba, że będę zmuszony zrobić jakąś podyplomówkę. Jak ktoś dał radę to przeczytać to gratki i mam nadzieję, że w przyszłości czymś się będę mógł jeszcze pochwalić. Odmeldowuje się Pan Magister Zdzichu!

Na sam koniec jeszcze zdjątko z Witkiem, tak na pamiątkę c:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz