piątek, 18 listopada 2016

Świętej pamięci piesek [*]

R. I. P.
Praktycznie dzisiaj mija 2 rocznica od kiedy naszego pieska już nie ma. Od dwóch lat brakuje nam najlepszego przyjaciela człowieka, jakim był nasz pies. Jeżeli chcecie więcej dowiedzieć się o naszym piesku, zapraszam do dalszej części posta.


Zacznijmy od rzeczy najważniejszych, czyli parę informacji o niej:
Wabiła się: Tina
Płeć: Suczka
Rasa: Owczarek niemiecki długowłosy
Żyła: xx.04(?).2005r - 18(?).11.2014r
Potomstwo: Brak

Teraz, gdy coś o niej wiecie, mogę przejść do opowiadanka o naszym piesku. Postaram się pisać wszystko po kolei, ale znając życie to wyjdzie jako tako.

Co tam psiulku? ;3
Tinę dostaliśmy gdzieś w czerwcu 2005 roku i miała wtedy ze dwa miesiące. Dokładnie, kiedy się urodziła to nie wiemy. Wiemy za to, że był bardzo zajebistą i słodziutką czarną kuleczką. Mieliśmy wtedy z 8 lat i bardzo chcieliśmy mieć małego szczeniaczka. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, jak zajebisty piesek się nam trafił. Ogólnie to jak byliśmy mali, to byliśmy bardzo nadpobudliwi. Oczywiście z czasem nasz pies także odziedziczył te cechy, aż czasami stawało się to denerwujące. W każdym razie, dostaliśmy ją jako prezent na I Komunię Świętą. Z tego co pamiętam, to gdy przywieźli ją rodzice, kartonik w którym się znajdowała był zadziwiająco czysty. Jednak, gdy opuściła wnętrze pudełka, wiadomo co poszła zrobić. Pamiętam, że gdy tylko ją zobaczyliśmy, to aż coś się w środku robiło, gdyż była bardzo słodziutka. Pierwszej nocy, którą spędziła u swojej nowej rodziny, bardzo skamlała. Zapewne płakała za swoją matką. Wiem tyle, że tamtej nocy nasza mama wzięła ją do przedpokoju, żeby czasem gdzieś nie uciekła. Jak się rano okazało, nasz szczeniaczek (chyba) narobił w przedkorytarzu, a także zdarł trochę tapety ze ściany. Na szczęście nie było to nic poważnego. Z czasem nasz piesek rósł, a my razem z nim. Nasze zabawy z psem zazwyczaj nie były normalne, gdyż zamiast ją w jakiś sposób szkolić to my albo ją goniliśmy, albo przed nią uciekaliśmy. W każdym razie nasz piesek później troszkę zgłupiał od nadmiaru rozpieszczenia. Pamiętam jak pierwszy raz szczeknęła, a było to wtedy kiedy się z nią bawiliśmy wózkiem dla dzieci. Wtedy zauważyliśmy, że w jakiś sposób drażnią ją kółka, bo ciągle chciała je gryźć. Przez jakiś czas nasz pies spał w budo-klatce zrobionej z drewnianego płotu i przykrytej dużym kawałkiem blachy. Jakoś nie lubiła tamtego miejsca, ponieważ nigdy nie chciała łatwo wejść do klatki. Z czasem postanowiliśmy ją przenieść na drugie podwórko, po którym zazwyczaj hasała se suka Szaza. Na początku baliśmy się ją do niej dawać, gdyż z nią nigdy nic nie było wiadomo. Przez większość czasu wszystko było O.K. Jednak pewnego dnia Szaza złapała Tinę za pyszczek i przez jakiś czas nie chciała puścić. Po tym incydencie spuchł jej nosek. Na szczęście szybko się zagoił. W tym samym czasie nasz dziadek postanowił sprzedać starego psa jakiemuś gościowi. W ten oto sposób Tina miała cały podwórek dla siebie. Przez bardzo długi czas nic nadzwyczajnego się nie działo, ale jedyną rzeczą, która strasznie nas denerwowała u naszego psa to to, że gdy zobaczy kosiarkę lub inną maszynę spalinową- zaczynała szczekać jak pojebana. W żaden sposób nie dało się jej ogarnąć. Nie raz zasłanialiśmy całą jej klatkę i wtedy aż tak nie szczekała, ale żeby obudować deskami klatkę, trzeba było zmarnować bardzo dużo czasu. Raz nawet oblewaliśmy ją wodą. co dawało nawet zadowalający efekt, ale szybko ten sposób porzuciliśmy, bo było widać, że pies w ten sposób cierpi. Po takim oblaniu zazwyczaj bała się potem do nas podejść, abyśmy ją pogłaskali, a to już był wystarczający argument, aby dać sobie z tym spokój.
Przez całe jej życie zdążyliśmy ją nauczyć kilka sztuczek. Mniej więcej nauczyliśmy ją (wraz z dziadkiem) takich rzeczy jak: wchodzenie do klatki na zawołanie, siad i leżeć. Prawie nauczyliśmy ją podawania łapy, ale jakoś tego nie ogarniała. To jak reagowała na polecenia możecie zobaczyć w filmie poniżej:


Co prawda jakość filmu nie jest najlepsza, ale coś widać.

Oprócz nauki, lubiliśmy spędzać z nią czas. Często patrzyliśmy też co nasz pieseł wyrabia, a czasem po prostu się z nią bawiliśmy. Z racji, że wyglądała na psa policyjnego albo coś w tym stylu, zrobiliśmy sobie z nią małą sesję zdjęciową. Czasem ciężko było ją utrzymać w miejscu.

Zgodziła się na zdjęcie c:

Ale potem coś zauważyła :P

Więc jej podziękowałem i ją puściłem ;3

Chyba jej za gorąco :x

Piesek z nałogiem xD

Chyba jara jakieś ruskie jointy ;D

Pewnie obiadek smakował c:

Dostała nagrodę za... coś tam :x

Czy to wiosna...

...czy to lato...

...czy to jesień...

...czy to zima...

...piesek zawsze był przy nas.

Jak już obczailiście to, co z nią odpierdalaliśmy, to zapraszam do obejrzenia filmiku, w którym patrzymy jak nasz pies szuka ochłody w upalny dzień lub coś wyczuł i chce to dopaść:


Troszkę trzeba było się z nią podrażnić ;3

Skutki po kleszczu ;-;
Przez wiele lat nie mieliśmy z nią żadnych problemów, że chyba były to jakieś szczegóły. Niestety gdzieś rok przed zdechnięciem, nasz pies złapał kleszcza. Próbowaliśmy go jakoś wyjebać, ale kleszcz był w dość trudno dostępnym miejscu + nasz piesek nie dał normalnie się opatrzyć. Pewnego dnia pomyśleliśmy, że wraz z tatą rzucimy się na nią i tego kleszcza wyjebiemy, ale jak się okazało- już go nie było. Przez jakiś czas nie było widać, żeby coś złego się działo, ale pewnego dnia pies był wyraźnie osłabiony i było widać, że jest chory. Przez jakiś czas opiekowaliśmy się Tiną, aby wyzdrowiała, lecz gdy nie było widać efektów, zadzwoniliśmy po weterynarza. Kiedy przyjechał i ją opatrzył stwierdził, że została zarażona przez kleszcza i miała (chyba) zapalenie wątroby. Psi doktor od razu podał jej odpowiednie leki i przez jakiś czas nasz piesio leżał pod kroplówką, a my przy nim. Siedzieliśmy przy niej wtedy całe dnie, a psina stopniowo czuła się coraz lepiej. W końcu po długich męczarniach, wszystko wróciło do normy i piesek ganiał jak dawniej. Niestety nie trwało to też zbyt długo, gdyż po paru miesiącach ukazały się kolejne objawy po kleszczu. Naszej Tinie zaczął gnić ogon gdzieś w połowie. Było wyraźnie widać, że ją boli i jak chodziła- wyglądał na złamany. Pewnego dnia całkowicie jej odpadł i dość wyraźnie było widać mięso oraz kość. Wtedy zadzwoniliśmy do weterynarza, aby ją opatrzył i musiał przeprowadzić operację, aby zatrzymać obumieranie komórek w ogonie. Na szczęście operacja szybko dobiegła końca i nasz pies latał z kikutem zamiast ogona. Muszę przyznać, że troszkę śmiesznie to wyglądało. Tina dostała także kołnierz, aby się nie lizała po opatrzonym ogonie. Oczywiście nawet taką solidną plastikową i elastyczną rzecz potrafiła rozwalić, bo pewnego dnia u niej w klatce zastaliśmy pozostałości po kołnierzu. Dzięki niej musieliśmy go odkupywać naszej cioci, od której go pożyczyliśmy. Nasza psina przez wiele pierwszych dni po operacji praktycznie nie spała, bo bardzo bolał ją ogon. Nie raz byliśmy świadkami jak zaczyna przysypiać na stojąco. Gdy to zauważyliśmy, postanowiliśmy do niej pójść i jakoś sprawić, aby choć trochę odpoczęła. Przez parę godzin byliśmy przy niej i ją głaskaliśmy, a ona dosłownie koło nas zasypiała. Gdy widzieliśmy, że już śpi, po cichu oddalaliśmy się od niej i pomimo wysokiej czujności nie zauważała, że sobie poszliśmy. Dni mijały i jej stan coraz bardziej się poprawiał. Niestety. Jak zwykle znowu coś musiało być nie tak. Nasz pies nie chciał jeść. Wezwaliśmy weterynarza, aby znowu ogarnął, o co chodzi. Kiedy przyjechał i ją obejrzał stwierdził, że ma zapalenie macicy. Mówił, że jest to jedna z najgorszych chorób, bo co prawda można psa operować, ale zazwyczaj po pewnym czasie i tak zdychał. Coś juz o tym wiedzieliśmy wcześniej, bo naszego wujka suczka też to miała i tydzień po operacji zdechła. Wtedy weterynarz zaproponował nam dwie możliwości. Albo operujemy pomimo faktu, że po tego typu operacjach psy zazwyczaj zdychają- albo usypiamy. Przez bardzo długi czas się zastanawialiśmy co zrobić, lecz ostatecznie postanowiliśmy, że... ją uśpimy.
Patrzyliśmy wtedy na nią, jak nieświadoma tego co ją czeka lata wokół nas i lekko dyszy. Wtedy docierało do nas, że to ostatnie radosne chwile życia, które może spędzić przy swoich właścicielach. Kiedy weterynarz spytał się ostatecznie, czy podejmujemy tą decyzję, z wielkim bólem to potwierdziliśmy. Po tych słowach weterynarz podał jej głupiego jasia, a potem powiedział, abyśmy się z nią pożegnali, a on w tym czasie pójdzie po potrzebne mu rzeczy. Zawołaliśmy psa do siebie i zaczęliśmy głaskać naszą Tinkę. Wtedy ostatni raz mogliśmy nacieszyć się swoim psem, który coraz bardziej odlatywał. Kiedy weterynarz zobaczył, że pies jest już głęboko uśpiony, strzykawką nabrał preparat, który powoduje zatrzymanie pracy płuc. Chwilę po tym zaczął wstrzykiwać psu do krwiobiegu śmiercionośną substancję, a następnie patrzeliśmy, jak pies powoli umiera. Kiedy widzieliśmy jak nasz pies zaczyna coraz ciężej oddychać, robiło się nam co raz bardziej duszno. W pewnym momencie pies całkowicie przestał oddychać. Wtedy zszokowani dalej patrzyliśmy na swojego psa i obserwowaliśmy dalsze działania weterynarza. Na sam koniec, aby sprawdzić czy pies już zdechł, weterynarz wbił strzykawkę w miejsce, gdzie mniej więcej znajduje się serce. Strzykawka wtedy co raz słabiej podskakiwała, aż w końcu przestała się ruszać. W moich uszach strasznie wtedy piszczało, a gardło czułem, że strasznie mnie ściska. W pewnym momencie zaczął przyciemniać się mi obraz, ale na szczęście jakoś się ogarnąłem. Przez jakiś czas patrzyliśmy się na naszego psa, którego już nigdy nie będziemy mogli pogłaskać. Strasznie było nam jej żal. Mimo to musieliśmy wziąć ją do taczki i zawieść do lasu. Tam wykopaliśmy dół, do którego ją wrzuciliśmy. Teraz nasz piesek spoczywa pomiędzy drzewkami i mamy nadzieję, że jeśli psy mają życie po śmierci, to nasza Tina ma tam jak w raju.

Obecnie Tina leży w tym miejscu.

Jaki pies by nie był, to najlepszy przyjaciel człowieka.





6 komentarzy: