niedziela, 31 lipca 2016

Nasza relacja z Middle Equestrian Convention

Nasz pierwszy ponymeet ;-;


Tak. MEC był naszym pierwszym ponymeet'em w życiu. Jestem bardzo z niego zadowolony i będę miło go wspominać do końca moich dni.
W tym poście, relacjonować to wspaniałe wydarzenie, będziemy my (bardziej ja, bo nie pamiętam żeby Paweł coś tutaj pisał) i Magda. Dzięki temu będziecie mogli zobaczyć MEC zarówno naszymi oczami jak i Magdy. 
Nie ma co już tego dłużej przeciągać, także zapraszam do lektury.

Zdzichów Dwóch

Moją relację zacznę od tego, że zanim meet się rozpoczął, mieliśmy dość długą podróż z Zamościa do Warszawy. Droga nie była tak prosta jak to się wydaje, albowiem najpierw musieliśmy pojechać do Lublina szynobusem, a następnie z Lublina do Warszawy, starym jak świat PKS'em. W Lublinie istniało ryzyko, że nie zdążymy na ten autobus, ale mimo wszystko jakoś nam się udało go znaleźć i zadowoleni pojechaliśmy w kierunku Warszawy, wiedząc że teraz nic nam nie przeszkodzi w dotarciu na miejsce. Nasz transport był średnio wygodny, ale ważne dla nas było to, że wreszcie będziemy mogli zobaczyć Enza, Magdę i MIXEROWICZA. Zanim się obejrzeliśmy, byliśmy już w Warszawie. Prawdę mówiąc spodziewałem się, że Warszawa będzie takim potężnym wielkim miastem, a z tego co ja widziałem to był to taki Zamość, tyle że z paroma wieżowcami i ogólnie nowocześniejszymi rzeczami. Ogólnie to miasto jak miasto.
Mniejsza z tym co ja o Wawie myślę, ważne że w niej byliśmy!
Kiedy wysiedliśmy z autobusu i zabraliśmy wszystkie nasze bagaże, pozostało nam tylko czekać na Enza, który miał nas odebrać. Czekaliśmy na niego z około 5 minut, aż w końcu dostrzegliśmy takiego gościa w okularach, idącego chwiejnym krokiem jak traktor po polnej drodze. Wreszcie pierwszy raz na oczy mogliśmy zobaczyć na żywo gościa, z którym ciągle gadaliśmy podczas grania przez ponad dwa lata.
Gdy się przywitaliśmy, przez większość czasu mówiliśmy do siebie z takim głupkowatym uśmieszkiem spowodowanym tym, że pierwszy raz się widzimy. Pomimo tych wszystkich szczegółów jakoś dotarliśmy do dworca kolejowego skąd pojechaliśmy zostawić rzeczy u Enza. Kiedy wszystko zostawiliśmy, zostało nam czekać tylko na Madzię. Z tej okazji postanowiliśmy wpaść do KFC, gdzie nieźle się najebaliśmy. Po tej wybornej uczcie, ledwo co mogliśmy się ruszać, a mimo to dalej korzystaliśmy z możliwości dolewek. Zanim jeszcze poszliśmy zgarnąć Magdę, pozwiedzaliśmy trochę tamtejszych sklepów i ogólnie pokręciliśmy się po galerii. Kiedy ogarnęliśmy się, że już czas odebrać Magdę, "poturlaliśmy się" w stronę metra, którym pojechaliśmy.
W tamtym momencie byliśmy też zachwyceni tym, że po raz pierwszy możemy przejechać się warszawskim metrem. Bardzo fajnie się jechało. Jest to fajny sposób na szybkie dostanie się z jednego końca Warszawy na drugi. Kiedy dotarliśmy na miejsce, pozostało nam szukać naszej Magdaleny, albowiem dała nam znać, że czeka na nas od pewnego czasu. Trochę się porozglądaliśmy i się znaleźliśmy. Oczywiście ładnie się przywitaliśmy i szybko pojechaliśmy znowu w stronę domu Enza, gdzie Magda mogła zostawić swój bagaż na czas naszego zwiedzania Warszawy. Kiedy wszystko już zostawiliśmy, naszym pierwszym celem podróży było Muzeum Broni Pancernej. Kierowaliśmy się w stronę wspaniałych czołgów i innych tego typu rzeczy niedowierzając, że będziemy mogli dotknąć tych wspaniałych pojazdów. Niestety kiedy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że z powodu spotkania NATO w Warszawie, muzeum jest zamknięte. Kurwica nas trafiała niewyobrażalna. Mieliśmy pod nosem coś, co ubóstwiamy, a tu taaaaki chuj. Trochę tam postaliśmy i popatrzyliśmy zza płotu na te wszystkie czołgi, działa itd. Po jakimś czasie zdecydowaliśmy się ruszyć dalej. Tym razem, naszym celem miało być kolejne muzeum. Nie jestem pewny, ale chyba zmierzaliśmy do Muzeum Powstania Warszawskiego. Pomimo naszych zamiarów, wszystko poszło się jebać i postanowiliśmy pokręcić się po Warszawie gdzieś do 18:00. Gdy już dość zmęczyliśmy się Warszawą, postanowiliśmy pójść do szkoły, gdzie miał odbywać się MEC. Po drodze spotkał nas pokaz lotniczy z okazji spotkania przywódców krajów należących do NATO. Podziwialiśmy różne rodzaje samolotów odrzutowych w tym jeden dziwny samolot posiadający cztery silniki z jakimś dziwnym, kręcącym się talerzem na dachu. Można by powiedzieć, że był to bombowiec lub samolot transportowy. Chcieliśmy nagrać ten pokaz, ale nie zdążyliśmy wyjąć kamery na czas. Gdy zobaczyliśmy to co mieliśmy zobaczyć, ruszyliśmy w stronę tramwaju, który zawiózł nas praktycznie, pod samą szkołę. Zanim do niej weszliśmy, Enzo z Pawłem postanowili nałożyć maski przeciwgazowe i wchodząc na teren szkoły zamierzali mówić, że są z sanepidu. Co prawda nie miało to sensu, no ale mniejsza z tym. Po przywitaniu się z jak dotąd nieznajomymi ludźmi, przyszedł czas, aby ogarnąć całą szkołę i to gdzie będziemy spać. Troszkę się pokręciliśmy, pogadaliśmy i poszliśmy do głównej sali, gdzie miało odbywać się rozpoczęcie Middle Equestrian Convention. Tam poznaliśmy organizatorów, a także innych, którzy pomagali w przygotowaniach do meet'a. Trochę tam posiedzieliśmy i im pomogliśmy, a od czasu do czasu coś odwalaliśmy. Kiedy robota się skończyła, poszliśmy jeszcze raz pokręcić się po szkole. Gdy namierzyliśmy swój przyszły sleeproom, poszliśmy po bagaże, lecz sala w której się znajdowały, była zamknięta i musieliśmy poczekać na ziomeczka, który mógłby nam ją otworzyć. Jakiś czas siedzieliśmy i czekaliśmy, ale ostatecznie ktoś przyszedł i nam otworzył. Zabraliśmy swoje graty i poszliśmy to wszystko rozpakować w naszej "spalni". Zanim poszliśmy spać, zawołali nas na akredytację, dzięki czemu, wcześniej mieliśmy swoje identyfikatory. Wiem też, że tamtej nocy strasznie rozbolał mnie odcinek lędźwiowy, chuj wie przez co. W każdym razie, ból był przezajebiście wielki. Naszczęście zanim poszliśmy spać, jakoś mi to przeszło i było git. Pierwsza noc w tamtejszej szkole, nawet mi się podobała, bo nie było tłoczno i ciągle było świeże powietrze. Pomimo tego że spaliśmy z 4 godziny, byliśmy w dość dobrej formie. Prawdę mówiąc, w sleeproom'ie działo się wiele ciekawych i śmiesznych rzeczy, ale co się działo w sleeproom'ie zostaje w sleeproom'ie. Od razu jak wstaliśmy, szybko się ogarnęliśmy, spakowaliśmy swoje graty i poszliśmy obczaić czy coś już się dzieje. Jak się okazało, pierwsi goście już załatwiali sprawę w akredytacji, a my powoli poszliśmy czekać na ceremonię otwarcia tego przezajebistego ponymeet'a. Gdy otworzono nam drzwi do sali głównej, weszliśmy razem z tłumem i zajęliśmy sobie miejsca. Z niecierpliwością czekaliśmy, aż to wszystko się rozpocznie. Po krótkiej chwili wszystko się rozpoczeło dobrą przemową SPIDI'ego i jedyne co nam pozostało to czekać na pierwszą atrakcję jaką był wywiad z panią Julią Kołakowską-Bytner i panią Brygidą Turowską- osobami podkładającymi głos pod Pinkie Pie i Księżniczkę Lunę. Wywiad bardzo nam się podobał, gdyż zobaczyć na żywo ludzi podkładających głos pod postacie z serialu to jest coś. Po tym wszystkim, jedyne na co czekaliśmy był panel FGE podczas którego miały być różne ciekawe rzeczy z okazji pięciolecia bloga o tematyce MLP. Gdy nadszedł czas na tą prelekcję, szybko poszliśmy w stronę tej sali, w której miała się odbyć. Tam, zajęliśmy sobie miejsca praktycznie na samym przodzie i czekaliśmy, aż redaktorzy FGE rozpoczną swój panel. W sali była wesoła i luźna atmosfera, dzięki czemu przyjemniej się wszystkiego słuchało. Na sam koniec, wszyscy redaktorzy sprawili niespodziankę właścicielowi bloga i przynieśli torcik ze świeczką w kształcie czyfry 5. Co prawda ten torcik był praktycznie cały roztopiony, ale zjadalny. Zanim wyszliśmy z sali, zamieniliśmy słówko z jednym z redaktorów i poszliśmy szukać innych atrakcji. Wiem że nic ciekawego przez dłuższy czas nie mogliśmy znaleźć, więc zdecydowaliśmy się, że pójdziemy pooglądać różne rzeczy jakie było można kupić. Jakoś tak wyszło, że pokupiliśmy sobie po parę przypinek i mimo że wydaliśmy kasę na takie małe coś to jednak było warto. Kiedy nadszedł czas na następną atrakcję, którą sobie upatrzyliśmy w planie, postanowiliśmy na nią pójść. Było to spotkanie z Yakolew'em, który ma zajebisty talent do rysowania. Przez jakiś czas siedzieliśmy i słuchaliśmy co on nam próbuje przekazać, ale że to była mieszanka angielskiego z rosyjskim, postanowiliśmy to sobie odpuścić. Przez bardzo długi czas chodziliśmy po korytarzach szkoły, lekko zmęczeni tym, że mało spaliśmy i tym że wszystko co ciekawsze się skończyło. Do końca dnia nic już praktycznie nie robiliśmy tylko czekaliśmy aż sleeproom'y zostaną otwarte. Zanim poszliśmy spać, wiem tyle, że znowu odezwał się ten sam ból co dzień wcześniej tyle że o wiele słabszy. Kiedy mi przeszło, przed pójściem spać poszliśmy na chwilę na nocny maraton MLP gdzie obejrzeliśmy ze dwa odcinki, plus kilka przeróbek. Gdy już oczy nam się zamykały poszliśmy w stronę sleeproom'u, który ze względu na dużą liczbę facetów przeistoczył się w cloproom, ale o dziwo nikt jakoś clop'ami się nie chwalił. Jakoś zasnęliśmy w tym smrodzie, ale plusem tej nocy było to że poszliśmy o godzinę wcześniej spać niż w poprzednią noc. Obudziliśmy się o tej godzinie o której chcieliśmy wstać. Mimo to zanim wstaliśmy, jeszcze troszkę posiedzieliśmy i dopiero wtedy zdecydowaliśmy że ruszymy się na drugi dzień konwentu. Tego dnia wyraźnie było widać po ludziach że już są zmęczeni. Jednak kucyki które płyneły w ich krwi dalej ich napędzały aby dalej się bawić. Pierwszą atrakcją na jaką wtedy poszliśmy po całkowitym ogarnięciu się była w chuj nudna prelekcja o Fallout: Equestria. Prelekcja była nudna, albowiem o niczym nie można było się dowiedzieć bo wszystko było spoilerem. Po iluś tam minutach wyszliśmy w poszukiwaniu nowej, ciekawszej rzeczy. W pewnym momencie zdecydowaliśmy że pójdziemy po prowiant do pobliskiego sklepu. Trochę się zaopatrzyliśmy na drogę powrotną i wróciliśmy do szkoły. Przez jakiś czas się po niej kręciliśmy, aż w końcu pewien ziomeczek zaprosił nas na prelekcję o nazwie "Science is Magic". Były tam różne ciekawe pokazy fizyczne, a na sam koniec posłaliśmy nasz fandom na Księżyc. Oczywiście "fandomem" nazwaliśmy rakietę na denaturat, która przelatywała parę metrów. Po tym wszystkim, przyszedł czas na Magdę, więc ją odprowadziliśmy na jej autobus, po czym wróciliśmy na sam koniec na zdjęcie grupowe. Gdy MEC oficjalnie się zakończył, wzięliśmy swoje graty i pojechaliśmy komunikacją miejską w kierunku jakiegoś muzeum. Kiedy byliśmy pod samą bramą, okazało się że nie mamy czasu i poszliśmy w kierunku naszego PKS'u. Nawet ładnie się wyrobiliśmy i na spokojnie mogliśmy pożegnać się z Enzem. Czas w autobusie dość szybko nam zleciał, gdyż prowadziliśmy ciekawą rozmowę z panem Bleezer'em. Tak oto zakończył się nasz pierwszy ponymeet. Było to jedno z najzajebistszych rzeczy jakie w życiu mogłyby mnie spotkać. Każdemu polecam wybierać się na takie coś.
Pozdro! ;D
Zdzichów Dwóch


Magda B

I ja też mam tu dać swoją relację? Przecież przeczytanie jej zajmie pół roku! ;3 Challenge accepted ;)

Zatem, moja przygoda zaczęła się piątkowego poranka o godzinie 5:00, kiedy to musiałam wstać icała w skowronkach przygotowałam się do wyjazdu. Razem z tatą pojechałam na autobus do Wrocławia. Przez okno oglądałam burzowe chmury, które według prognozy pogody, którą sprawdzałam przy pakowaniu, w sobotę miały zawędrować wraz ze mną do Warszawy. Na dworcu autobusowym spędziłam godzinę w oczekiwaniu na Polski Bus. Przyjechał nieco za późno, przez co istniała możliwość, iż spóźnię się. Sprawnie zapakowałam bagaż i usadowiłam się na górnym pokładzie w autobusie. Co zabawne, obok mnie podróżowała kobieta rozmawiająca po rosyjsku (zrozumiałam jedynie dwa słowa, w tym "Da"). Podczas jazdy zajęłam się czytaniem książki. Niestety, wczesna pobudka dała mi się we znaki i co kilka stron oczy odmawiały posłuszeństwa, nakazując drzemkę. Kilka godzin jazdy, mały przystanek w Łodzi i wreszcie Warszawa.
Myślałam, że mogę się spóźnić, ale przybyłam 10 minut przed czasem. Oznaczało to, że muszę poczekać na pewnych chłopaków, którzy mieli mnie odebrać. Czaicie, KFC wciągnęło ich bardziej niż mój przyjazd. Usiadłam sobie na ławce, mając widok na metro, z którego bez problemu mogłam wypatrzeć "czterech pancernych", marzących tylko o wizycie w muzeach z bronią pancerną.
Kiedy wyszli, ja w mgnieniu oka ich spostrzegłam i momentalnie się uśmiechnęłam. Poza tym, Piotrek i Paweł ubrali się identycznie, przez co nie trudno było ich znaleźć. Pomachałam i dopiero wtedy mnie zauważyli. Nie sposób opisać jakimikolwiek słowami, jak bardzo byłam wtedy szczęśliwa. Naturalnie, grzecznie się z nimi przywitałam i wspólnie ruszyliśmy w stronę metra. Cudem zdążyliśmy wsiąść, gdyż sekundę po naszym wejściu (czyt. pełnym dramatyzmu, biegu i poganiania wpełznięciu do metra) drzwi momentalnie się zamknęły i ruszyliśmy ku przygodzie. A raczej do miejsca tymczasowego pobytu Enzeła, abym mogła zostawić gdzieś swój bagaż. Metro, tramwaj, zostawienie bagażu. Check √
Jako, że pogoda dopisywała, musiałam dokonać małej zmiany w ubiorze, abym się nie ugotowała w koszuli. Szybkie podwinięcie rękawów, rozpięcie koszuli i od razu lepiej. Nie wiem, czy było to dobre posunięcie w towarzystwie panów, ale to zmartwienie zeszło na dalszy plan. Przy okazji: wyobrażacie sobie, jak to jest jechać do Warszawy wiedząc, że twoimi jedynymi towarzyszami będzie czterech chłopaków? A na dodatek fandom też w dużej mierze to bronies- faceci! Naprawdę obdarzyłam ich na wyjeździe dużą dawką zaufania, którego nie zawiedli.
Wracając do relacji, dotarliśmy spokojnie do muzeum broni pancernej- taki bardziej skansen z czołgami i działami na powietrzu. W momencie, gdy dowiedzieliśmy się o problemach w związku ze szczytem NATO, rozpoczęły się liczne lamenty, płacz, zgrzytanie zębów i ogólne niezadowolenie. Najbardziej dotknęło to chyba mnie i Bleezera, gdyż zostaliśmy skazani na słuchanie ich zawodzenia. Rety, nie macie pojęcia, jak to jest przez 20 minut słuchać ich skamlenia?
No ale cóż, trza iść dalej. Mało im było tego KFC, więc ilekroć udało się nam obrać trasę prowadzącą w pobliżu KFC, tylekroć musieli tam iść po dolewki coli. Ok, nie wnikam. Mieliśmy skierować się w stronę kolejnego muzeum, lecz zawędrowaliśmy do słynnych Złotych Tarasów. Powiedzcie mi, jak to jest, że z dziewczynami idzie się albo do Empika, albo do sklepów odzieżowych, a faceci targają cię do Saturna i sklepu z komiksami? Błagam, miejcie litość, ja chciałam tylko usiąść chwilę przy fontannie i odetchnąć, ale nikt nie myślał, co ja bym chciała.
Dosyć tego, idziemy zabrać bagaże i do szkoły. Ale przecież nie można wejść tak normalnie, tylko trzeba narobić zamieszania. Nie mieszałam się w to przedsięwzięcie, które wymyślili i poszłam z tyłu nie przyznając się do randomów w maskach. Zostałam mile zaskoczona atmosferą, jaka panowała w szkole. Były opóźnienia, co można było dostrzec już na pierwszy rzut oka. Ekipa pomocników sprawnie wycinających identyfikatory potrzebowała nieco rąk do pracy, więc dobre serduszko Madzi postanowiło chwycić nożyczki i ruszyć w bój z planami atrakcji. W zaciętym boju, po parudziesięciu kartkach udało się ukończyć moją pracę. Wszystko za sprawą asystującego mi Piotra. Jak to dobrze czasem mieć przy sobie piórnik.
W międzyczasie TK zajmował się sprzętem i światłami. Przy okazji zapewniał wszystkim dawkę fandomowej muzyki, dzięki której już czuliśmy się jak wśród swoich. Niczym wielka fandomowa rodzinka.
Korzystając z okazji, że nie miałam już nic do roboty, postanowiłam rozejrzeć się po szkole. Przyczynił się do tego też fakt, że Paweł z Enzem zaczęli tańczyć Cheekie Breekie. Podczas mojego przeczesywania szkoły, natrafiłam na salę z karaoke. Postanowiłam tam zostać na dłuższą chwilę, zapatrzona w pluszową Księżniczkę Twilight. Miała nawet sukienkę! Po chwili udało mi się ściągnąć pozostałych, którzy od razu chwycili za mikrofon. Śmiechu z ich "śpiewania" było co nie miara. Aż strach pomyśleć co by było, gdyby zamiast jutubem, zajęli się śpiewaniem xD
Podczas naszej nieobecności wszyscy skończyli pracę i udali się poza teren szkoły. Chcąc zatem zabrać nasze bagaże, zmuszeni byliśmy pocałować klamkę i poczekać w holu, póki ktoś nie wróci. Jesteśmy jednak ludźmi, którzy muszą mieć jakieś zajęcie, więc: Enzo chciał się pobawić w kamerzystę- niestety z marnym skutkiem, Piotrek coraz bardziej męczył się z bolącymi plecami, więc marząc o materacu leżał na ławce, Paweł wdał się w dyskusję z Radkiem, a ja przerażona upatrzyłam sobie parpet w oddali i ułożyłam się na nim, chcąc dać ulgę swoim bolącym nóżkom. Późnym wieczorem, w okolicach 22:30 udało nam się wreszcie osiedlić w sleeproomie. Bliźniacy oraz Kacper szykowali swoje materace, a Radek i ja rowijaliśmy swoje śpiwory. Następnie pozostało przygotować się do snu, czyli odwiedzić łazienkę i przemyć chociażby twarz. Pierwszej nocy panowie zadbali nawet o stopy, gdyż było czym oddychać. Spokojne przygotowania do snu przerwano, abyśmy już przeszli akredytację i mieli to z głowy. Troszkę to trwało, Piotrka trzeba było niemalże znosić po schodach, a ja dziękowałam wynalazcy schodów za barierki, bo moje nogi krzyczały: "Staph it!". Po parudziesięciu minutach oczekiwań, mogłam wrócić z moim identyfikatorem.
Noc w sleeproomie zapowiadała się spokojnie. I co z tego, że byłam w nim jedyną dziewczyną wśród siedmiu chłopaków? Po powrocie z akredytacji poczołgałam się odświeżyć i w piżamce wparowałamdo sleeproomu. Serdecznie chciałabym pozdrowić Gubrysia wraz z dakimaturą RD, oraz towarzyszy radzieckich- umililiście mi ten czas w tamtej sali. Chwyciłam swój śpiwór, wcisnęłam się w najodleglejszy róg sali i cierpliwie zaczekałam, aż wszyscy zasną. Twardzi z nich zawodnicy, ale wreszcie dyskusje ucichły i mogłam odpocząć. Pobudką o godzinie siódmej rozpoczęliśmy kolejny dzień pełen wrażeń. W godzinę uporaliśmy się z poranną toaletą i zabraniem rzeczy do szatni. Bleezer, Enzo i Paweł postanowili wybrać się na trudną i niebezpieczną wyprawę do babci Enza po kocyk, bo ktoś w nocy zmarzł. Naprawdę byłam w szoku, bo z reguły mnie jest wiecznie zimno, a o dziwo nic takiego nie czułam. Jednak drużyna pierścienia pognała na tramwaj i zachaczyć ponownie o KFC, a my z Piotrem usiedliśmy w holu przyglądając się nadciągającym kucofanom i dyskutując o planie dnia. Nie uwierzycie, ile wysiłku kosztowało mnie namówienie go na wizytę na Wolnym Rysowaniu. Podczas rozmowy z nieznanymi nam broniaczami powrócili zaginieni parę zdań wcześniej podróżnicy. Jak podejrzewaliśmy, Enzo znał połowę przybyłego fandomu, więc przedstawiał nam co niektórych. Naturalnie, Piotrka nie interesowała dalsza rozmowa ze mną, gdyż dostrzegł on u Pawła colę. Po godzinie 10 tłumy ludzi zaczęły zbierać się przed wejściem do sali gimnastycznej, aby uczestniczyć w oficjalnym otwarciu. Sympatyczni ludzie, mnóstwo przypinek o fantazyjnych kompozycjach (dostrzegłam Fluffy Puff z napisem "HUG?"), przeróżne pluszaki, które aż proszą się o przytulenie (miałam ochotę wyściskać każdą napotkaną Twilght :3) i chwilami dostawałam klaustrofobii od nagromadzenia tego wszystkiego.
Szczęśliwie dla mnie, otwarto salę i organizatorzy z radością przywitali wszystkich przybyłych. Po krótkiej przerwie na salę wkroczyły dwie niesamowite postacie: sama Pani Nocy oraz posiadaczka Elementu Radości. Obie były bardzo zaskoczone, ale chętnie opowiadały o sobie i odpowiadały na pytania zgromadzonych. Nieraz przytoczyły zabawną historyjkę i jakże mogłoby zabraknąć Canterlockiego Śmiechu Luny oraz błyskawicznej mowy Pinkie. W pełni zasłużyły na otrzymane obrazki. Po zakończeniu panelu udaliśmy się do sali jednorożca, gdzie wraz z panią Julią śpiewaliśmy bardzo dobrze znaną piosenkę "Smile". Poczęstowaliśmy się cukierkiem od Pinkie i mieliśmy nieco czasu wolnego. Korzystając z tej okazji, ruszyliśmy zakupić sobie pamiątkowe przypinki. Następnie usiedliśmy, aby coś przekąsić. I z zapasem czasu w ekwipunku wyciągnęłam, kogo zdołałam na Wolne Rysowanie. Byłam zadowolona ze spędzonego tam czasu, gdyż skończyłam jeden znajzaczepistszych obrazków. Mój towarzysz cieszył się tak średnio, ponieważ wolał robić coś innego.
Ze stoickim spokojem wyruszyliśmy na panel poświęcony pięcioleciu bloga FGE. Była masa wspomnień, możliwość poznania bardzo oddanych swojej pracy ludzi, dużo śmiechu, tort i śladowa ilość butów. Udało mi się chwilę przysłuchiwać rozmowie Zdzichów z Wonszem i pomknęliśmy zaczerpnąć trochę świeżego powietrza, mając świadomość, że w nocy nam go zabraknie. W okolicach godziny 18 panowie oddelegowali się na pizzę, po nieudanej próbie zrozumienia czegokolwiek na panelu ze Stacy Solitude i Yaklovedem. W międzyczasie moje mdłości, które pojawiały się tylko wieczorem i tylko w ciągu trzech dni pobytu w Warszawie, dały o sobie znać. Niestety, wytrzymałam tak do godziny 20, lecz do otwarcia sleeproomu musiałam jeszcze poczekać. Z pomocą odezwała się do mnie dziewczyna z podobną dolegliwością. Połknęłam jakieś 200 mg ibuprofenu i poszłam się zdrzemnąć z kilkoma osobami w szatni. W tym czasie pozostali sprawdzali swoje siły w wiedzówce muzycznej, co jakiś czas do mnie zaglądając. O 22 obudzili mnie z radosną nowiną, iż mogę się przenieść do sleeproomu. Ledwo kontaktującą doprowadzili mnie do sali podmieńca, gdzie nieco się rozbudziłam. Dlaczego zapytacie? Otóż sleeproom przeistoczył się w cloproom. Na tablicy namalowanych było kilka niczego sobie artów (w tym zaczepista Twilight!!!!), a lenny face to standard w każdym miejscu. Spotkałam tam ponownie Gubrysia (mam nadzieję, że wkońcu odnajdziesz swoją współlokatorkę :3) oraz dwóch panów z wrocławskiego fandomu. Skubnęłam trochę jedzonka, po czym poszłam się wykąpać. Woda nie była zimna, lecz lodowata, ale mała gimnastyka oraz zaciskanie zębów pod prysznicem i po kąpieli. Wróciłam podczas trwania seansu "Kapitana Bomby". Nie jestem zwolenniczką tego serialu, więc postanowiłam zobaczyć, co ciekawego słychać na karaoke i skierowałam się do sali pegaza na maraton z MLP.
Dołączyłam tam do Zdzichów. O pierwszej postanowiliśmy położyć się spać. Po powrocie na salę zauważyliśmy, że jak na cloproom, było tam za spokojnie, ale jak widać nie tylko my byliśmy wykończeni dniem. Chłopaki wskoczyli na materac, a ja wślizgnęłam się do śpiwora i zwinęłam w kłębek, gdyż ból przybrał na sile tak bardzo, że aż cała się trzęsłam. Z trudem udało mi się zasnąć. Niedzielny poranek o godzinie ósmej wypełniły rozmowy w sali. Każdy zbierał swoje rzeczy i udawał się na kolejne atrakcje. My zaś, odstawiliśmy bagaże do szatni iusiedliśmy słuchając panującej tam ciszy. Zabawne, w nocy było to najgłośniejsze piętro. Przekąsiliśmy coś i postanowiliśmy odwiedzić pobliski sklep, celem nabycia prowiantu na podróż powrotną. Po zaliczonym queście zajrzeliśmy na prelekcję o Fallout: Equestria. Spodziewałam się czegoś z goła innego, a tam otrzymałam za bardzo oryginalnego Fallouta. Niestety, to nie to. Przez szybsze opuszczenie sali, znów nie mieliśmy, co ze sobą począć. Pozostało jedynie czekać. Na szczęście pewnien prelegent to wyczuł i zaprosił nas na prelekcję "Science is magic". My na to, jak na lato. Choć z kucami miało to pośredni związek i niezbyt przepadam za fizyką, muszę z całego serca pogratulować tego pokazu, gdyż naprawdę był ciekawy. I nieźle się na nim ubawiłam. Niestety, było to ostatnie, co widziałam. Pod sam koniec zmuszona byłam wyjść i pojechać na autobus do Wrocławia.
Piotr i Paweł zgodzili się zrezygnować z pozostałych atrakcji na rzecz odprowadzenia mnie. Wsiadłam do autobusu, pomachałam przez szybę i ze łzami w oczach wyjechałam w stronę domu. To była dla mnie trudna podróż, pełna rozterek, masy przemyśleń i rozważań. Po godzinie 20 zawitałam na dworcu we Wrocławiu. Miałam czekać godzinę na następny autobus, lecz czekałam ponad trzy. Dlatego, że kasjerka powiedzała mi, że ma przyjechać na wskazany peron autobus, którego tam nie zastałam. W efekcie czego wykończona fizycznie i psychicznie modliłam się, aby nie zasnąć przed przyjazdem kolejnego autobusu. Po północy pojechałam do domu. Z przystanku odebrał mnie tata i w okolicach godziny drugiej w poniedziałek udałam się na zasłużony odpoczynek.

MECa wspominam bardzo miło. Był to mój pierwszy konwent pełen niezapomnianych wrażeń i przeżyć. Wiele bym oddała, by móc to powtórzyć. Co prawda żołądek dostał ode mnie niezły  ochrzan, ale mam nadzieję, że więcej się to nie powtórzy. Pragnę także podziękować Piotrowi, Pawłowi, Kacprowi oraz Radkowi za wspólnie spędzony czas, wypełniony po brzegi dobrymi jak i niezbyt przyjemnymi sprawami, za zaopiekowanie się mną i wiele rzeczy, których nie sposób wymienić. Pragnę w szczególny sposób podziękować Zdzichom za moją wypłatę w postaci prześlicznej przypinki z Twilight. Będę ją mieć ze sobą do końca moich dni. Na przyszły konwent obiecuję zabrać ze sobą te muffinki ;3
Odmeldowuję się ;) 
Magda "Twilight" Bojler


Jeżeli wszystko już przeczytaliście, równie dobrze możecie obejrzeć film z MEC'a, klikając w opis pod obrazkiem.



Jeśli byłeś na tyle wytrwały, aby przeczytać obie te wersje to wiedz, że najbardziej godną uwagi relacją z Middle Equestrian Convention jest relacja szanownej pani Madzi.

11 komentarzy:

  1. Przeczytałem i jebłem szczególnie z tego zdj w maskach xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wytrzymał i czekał równo na 10 żeby to przeczytać xD
      Poczekaj aż filma zrobimy :3
      To dopiero będzie fajne ;D

      Usuń
    2. Film ? I ile on będzie trwał ? 342 godziny ? XD

      Usuń
    3. @Maciej126 Tak będzie film z MEC'a i nie będzie on aż tak długi :P
      btw. Nie robi się spacji pomiędzy wyrazem a znakiem zapytania ;)

      Usuń
    4. Co do przerw między wyrazem a znakiem zapytania: tak to jest jak ktoś szybko pisze :)

      Usuń
    5. A gdzie ci się śpieszy? xD

      Usuń
    6. Nigdzie po prostu jestem przyzwyczajony do szybkiego pisania :)

      Usuń
  2. Po 2 mln latach przeczytałem. Więcej się napisać nie dało ? Bardzo SZCZEGÓŁOWA relacja z meeta. Z tego co widzę to MEC był bardzo udany. Współczuje Magdzie że wyceniliście ją niżej od KFC (Ciekawe ile litrów coli/pepsi? wypiliście). Fajnie się czytało :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie można było jeszcze trochę, ale się nie chciało :P
      Co do Magdy to prawda... Wszyscy powinni ją lepiej traktować :T

      Usuń
  3. Przeczytałem wszystko. I widzę że przeczytałem to jak zwykle ostatni :)
    Ale lektura 10/10.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No może nie ostatni, bo mogą być i inni którzy nie ujawniają się w komentarzach :P

      Usuń